Mirosław Hawrylec, ur. w 1960 r., autochtoniczny twórca mieszkający w Mokrem k. Sanoka. Malarz samouk. Pierwszy obraz namalował w 1985 r., ale tryb życia nie zawsze pozwalał mu na zajmowanie się sztuką. Obecnie tworzy w swojej niewielkiej pracowni.
Brał udział w wielu wystawach i konkursach. Swoje prace prezentował podczas „Konkursów Plastyki” i „Karpackich Biennale Sztuki” w Krośnie (1993-2016) oraz na „Festiwalu Filmu Karpackiego” w Rzepniku i Cisnej. Ostatnio w Sanockim Domu Kultury w Sanoku miał indywidualną wystawę malarstwa.
M. Hawrylec swoją twórczością nawiązuje do kultury i religii lokalnych społeczności, a jego malarstwo jest próbą uchwycenia świata, który przeminął, jak również problemów dnia dzisiejszego. W jego obrazach odnajdziemy sceny rodzajowe z życia dawnych (i obecnych) mieszkańców Podkarpacia, pejzaże cerkiewne, bieszczadzkie krajobrazy, czy też architekturę podkarpackich miasteczek. Jednak twórczość M. Hawrylca nie ogranicza się do problematyki regionalnej. Częste wyjazdy do krajów skandynawskich zaowocowały serią pejzaży norweskich, a refleksje egzystencjalne skłoniły do płócien o charakterze mistyczno-fantastycznym. Obrazy M. Hawrylca często wyróżnia szczególny kontrast mroku i światła, obecność tzw. brudnych kolorów.
Tuziemczość w malarstwie Mirosława Hawrylca
Wirujące księżyce, religijne obrzędy, widoki miast i krajobrazy to wiodące motywy ponad dwudziestu płócien w technice olejnej prezentowanych obecnie w Saloniku Artystycznym Biblioteki. Ich twórcą jest Mirosław Hawrylec, autochtoniczny (podkreśla to w swojej biografii) mieszkaniec Mokrego. Mokre, wieś o przeszło pięćsetletniej udokumentowanej historii, doświadczyła w swych dziejach wielu konsekwencji położenia na pograniczu w terytorialnym, etnicznym i kulturowym rozumieniu tego terminu. Te doświadczenia, obecne w zbiorowej świadomości mieszkańców, dominują w twórczości Mirosława Hawrylca.
Nastrój w obrazach malarz buduje niezwykłymi przedstawieniami ciemnego nocnego nieba. Na wielu płótnach widnieje na nim równie niesamowity księżyc, podobny do światła uwięzionego na dnie głębokiej studni. Jego słabe refleksy ledwo wydobywają z mroku kręgi na studziennej cembrowinie. Zdarza się, że po tych kręgach zstępują na ziemię aniołowie i święci. Niewidoczni dla śmiertelników, uczestniczą w religijnych obrzędach. Dołączają do nich także i ci, nad którymi dawno zamknęła się ziemia, ale wciąż są obecni w wąskim przesmyku teraźniejszości swoimi niespełnionymi marzeniami, dziesiątkami chybionych celów, przez które i my wciąż wpadamy w te same sidła...
Na innym płótnie, pod niebem krwawym od łun dalekich pożarów, spomiędzy wzgórz niczym wiosenne wody, wartkie i spienione, rozlewa się złowrogi czambuł. Nie ma większego znaczenia, że nie pod buńczukiem idzie, a pod czerwonym proporcem z czarnym dwugłowym orłem, a i historyczny kostium nie ten. Wszak różni ciemięzcy tratowali te ziemie. Zbiorowa świadomość wchłonęła ich mieszając z rodzimymi krzywdzicielami; ofiary najazdów, przesiedleń, zapiekłej od pokoleń nienawiści - otuliły modlitwy, a bohaterów przygarnęły pieśni…
Życzymy więc malarzowi, który tak chętnie stosuje brudne kolory, by w jego snach i na palecie pojawiły się barwy, które sprawią, że najbardziej krwawe księżyce wysrebrzą się pięknie, przejrzą w Osławie i przestaną odmawiać dobrych wróżb.
Stanisław Wójtowicz