Anna Munia, slawistka, dziennikarka, malarka, od 1968 roku mieszkanka Krosna.
Po dwudziestu latach oddawania prawie każdego wolnego dnia zajęciom z ołówkiem i pędzlem w ręku, zostawiła najmilsze sobie media: farby olejne i akwarelowe. Obecna, szesnasta już wystawa indywidualna artystki, to efekt wodą malowania.
Autorka prezentowała obrazy „u siebie”, także u sąsiadów z południa, gdzie jeździ na plenery - do Rumunii, na Węgry, Słowację.
Efektem sprawdzania malarskich umiejętności są nagrody konkursowe. Najpierw - wyróżnienie za akwarelę „U Kasi w Diamante” w ówczesnym krośnieńskim WDK, potem za olejne „Cztery pory życia” i pierwsza nagroda za olejem malowane „Moje strachy”. Uczestnictwo w rzeszowskich międzywojewódzkich konkursach akwarelowych im. M. Strońskiego „Ściana wschodnia” przyniosło wyróżnienia i pierwszą nagrodę za „Bieszczadzkie cerkwie”. W krośnieńskim I Karpackim Biennale Sztuki wyróżniono jej „Kapliczkę odrzykońską” w akwareli, a w II Biennale nagrodzono za olej „ALTER EGO”.
Tel. 506 342 634
E-mail: 28-11@wp.pl
Podróż nieustająca w poszukiwaniu inspiracji i wspomnień. Akwarele Anny Muni
Skromnie i nieco przekornie - „Wodą malowanie” - nazwała wystawę swoich prac Anna Munia, artystka podwójnie krośnieńska, laureatka licznych nagród i wyróżnień. Skromnie, bo technika akwareli, choć popularna, jest wymagającym i surowym sędzią: domaga się spontaniczności i precyzji jednocześnie, nie dopuszcza błędów i stosowania poprawek. Przekornie, bo „wody” w prezentowanych obrazach - niewiele, ot tyle, ile potrzeba, by namalować to, czego zobaczyć już nie umiemy i to, co widzieć jest nam dane.
Przede wszystkim Krosno z jego starówką. z kościołami i rzędami kamienic tworzących regularny czworobok rynku. Oglądane codziennie, zwyczajne i oswojone, miasto niechętnie odsłania swoje prawdziwe oblicze. Ale wystarczy odważnym spojrzeniem złamać zasady perspektywy, a wieża przy kościele farnym pochyli się, ciekawa toczącego się pod nią życia, zignorować prawo przyciągania, a położona na wzgórzu starówka uniesie się ponad korony drzew, w czerwieni dachów chowając wspomnienia dawno wygasłych pożarów. A kiedy dzień pochyli się ku końcowi, z piwnic przyrynkowych kamienic zacznie wydobywać się bukiet starego węgrzyna, spotkają się znamienitości krośnieńskiej architektury - podcienia, schodkowy szczyt kościoła franciszkanów, fara, „bergmanówka”, klasztorna brama z ostrołukową wimpergą - i będą wspominać, spierać się, radzić... Nie wcześniej niż bladym świtem dopełni się ten sen przeczącą odpowiedzią na pytanie, czy warto było zazdrościć zaczarowanej dorożki.
Nie starajmy się uwolnić spod władzy baśniowego nastroju, opuszczając miejski pejzaż. Wiejskie chaty w opłotkach, kwietne łąki, ich mieszkańcy - prawdziwi i fantastyczni, skutecznie nam w tym pomogą.
Ten wielobarwny, jasny świat coraz bardziej przenosi się we wspomnienia, gdzie trwa bezpiecznie, chroniony przed kurzem niepamięci. Wraca w sugestywnych obrazach, przypominając o swoim istnieniu szczegółami: już to banalnym praniem schnącym na sznurze lub stadkiem gęsi, już to uroczystością religijną. Wyjątkowo piękną częścią tego świata są kapliczki, wnoszone niegdyś wśród pól, na rozstajach, przy wiejskich drogach, pod stromym niebem. Zagląda tu czasem wiatr, by muśnięciem pochylić ziele rozmaite, bujnie rosnące w zwietrzałych fundamentach. Z cichego szumu co bardziej wrażliwe ucho wyłowi szept jeszcze cichszy: Nie odchodź jeszcze, nie odchodź...
Jak rozpaczliwy krzyk brzmi ta prośba wobec bezgłośnego bytowania motyli. One przemawiają swoją kruchą urodą, skazane na konkurowanie z kwiatami o palmę pierwszeństwa. Rozstrzyganiem tego konkursu piękności nie wydają się być zainteresowane strachy o głowach gałgankowych lalek, pojedynczo lub w parach zamieszkujące razem z motylami i ptakami kolorowy, beztroski świat. Dziwne to strachy: ciekawskie, zuchwałe, zdziwione, nikogo nie straszą, raczej budzą ciekawość i zachęcają do odkrywania tajemnic świata, którego strzeżenie zostało im powierzone.
Tajemnica uroku malarstwa Anny Muni pozostanie jednak zagadką. Próba jej rozwiązania przez dociekanie tajników warsztatu i sposobów korzystania z techniki akwarelowej przypominałoby poszukiwanie istoty piękna kwiatu przez dzielenie go na części. W strzępkach płatków, słupków i pręcików piękna na pewno nie odnajdziemy. Być może rozwiązanie tkwi w połączeniu sprawności warsztatowej, iluzji, fantazji i dbałości o satysfakcję estetyczną odbiorców. Jedno jest pewne: w tym akurat spektaklu wyobraźni żadnej roli nie zagrają ci, którzy nie byli nigdy dziećmi.
S. Wójtowicz