Wystawa malarstwa Stanisława Chomiczewskiego – 12 stycznia–4 luty 2011 r. – Salonik Artystyczny KBP /ul. Wojska Polskiego 41/


Stanisław Chomiczewski urodził się w Sławatyczach na Podlasiu. Uczęszczał do Liceum Technik Plastycznych w Nałęczowie, maturę uzyskał w Liceum Sztuk Plastycznych w Zamościu. Jest absolwentem Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie - Wydział Malarstwa w pracowniach Zdzisława Przebindowskiego i Czesława Rzepińskiego. Stanisław Chomiczewski jest jednym z najważniejszych malarzy polskich swego pokolenia.


Krytycy sztuki mówią o nim, że jest trzecim po Chełmońskim i Stanisławskim w malowaniu pejzażu polskiego, oraz trzecim po Chełmońskim i Kossakach w malowaniu koni. Mieszka i tworzy w Uhryniu w Beskidzie Sądeckim. Główne tematy jego prac to pejzaże, portrety i konie. Jest miłośnikiem i hodowcą koni, dlatego koń - jak sam artysta podkreśla - jest częstym bohaterem jego obrazów i wiernym towarzyszem na co dzień.

Artysta ten wystawiał swoje prace w szeregu galerii w kraju i za granicą. Jego dzieła znajdują się w zbiorach wielu krajów na całym świecie.

 

W bieli, w zieleni, na koniu - ku gwiazdom

Co to za uczeń, który nie przewyższa swego mistrza – retorycznie pytamy, doskonale wiedząc, kim są jego mistrzowie. Są Mistrzami przez wielkie M. Stanisław Chomiczewski w swych dziełach niemal bawi się paletą Kossaków, Stanisławskiego, Chełmońskiego – choć nie uwiecznia swoich emocji i zauroczenia pejzażem w sposób realistyczny; on uwzględniając w krajobrazie drzewo, widzi je jak impresjoniści; niekiedy jego drzewa mają własną rzeźbę, to wysłużone i pokręcone zmęczeniem drzewa podobne jabłoniom Ruszczyca. Konie tego artysty – a słusznie uważany jest on za mistrza w malowaniu koni – bywają dosłownie portretami tych pięknych i szlachetnych zwierząt, ale zyskują pod pędzlem przekonujący dynamizm, zwłaszcza w impresyjnej (może postimpresjonistycznej?) palecie. Gdy spojrzeć na ogrom i olimpijską dostojność Tatr, spostrzega się i te Tatry, które już stają się syntezą groźnych gór Stanisława Witkiewicza. Stanisław Chomiczewski jest także na swój własny sposób kolorystą, nawet jego niemal monochromatyczne obrazy także do takiej klasy można, i pewnie trzeba, zaliczyć.

Zatem to artysta, który zaczerpnął z wielu źródeł czystą i ożywczą wodę życia sztuki. Artysta, który ważne i piękne wzory wykorzystuje (może one w nim tkwią od zawsze?!), by jak po stopniach wspiąć się na jeszcze wyższą skałę. Na przykład w jego pejzażach zimowych widzimy nieograniczoną niemal paletę bieli – śnieg („chemicznie” bezbarwny) pod wpływem postrzeganego światła i światłocieni może mieć róż mroźnego poranka czy zachodu słońca, może nieść spokój błękitów i szarości na ponowie, albo i blade odsłony turkusów, przejęte od barw w lustrach nieboskłonu. Lecz ta obszerna gama przypisana bieli nie buduje obrazów Chomiczewskiego w całości, jak widzimy to głównie w twórczości Mistrza Fałata. Chomiczewski dodaje owo „swoje” – własne widzenie bieli okrywającej pejzaż. On jakby dodatkowo graduje sfery cieni – to właśnie cienie kształtują przestrzeń powleczoną – nie wyłącznie bielą - śnieżnej zimy.

Patrzę na te obrazy spoza zasłony liryki. Rasowy krytyk sztuki niechaj idzie udeptanymi szlakami scholarskimi, ze swymi kanonami odczytywania malarstwa. Oglądam wspaniałości pejzażu, a światło i cienie budują przestrzeń tak wyrazistą, że do płuc napływa struga powietrza – lekkiego od soczystej zieleni, to ciepłego, lecz równie ożywczego, z lekko przymglonego nad horyzontem późnego lata, to jesieni. Fenomen komponowania pejzażu przez Chomiczewskiego polega może głównie na nakładaniu doznań jakby piętrowo: mało artyście tego, co oferuje nam światło, on dokłada do niego stosowną porcję temperatury tego światła. On nie zadowala się odcieniami bieli czy zieleni – on dopasowuje do tego jakby skutki oddziaływania tych barw: drapuje stosowne kształty drzew czy roślin, dostrzegalnej głębi pod lustrem wody i gęstości powietrza na niebie; lub na horyzoncie, którego prawie nie ma, jak to niekiedy bywa w pejzażach Turnera.

Twórczość tego malarza ma pośród ogromnej – pewnie niemierzalnej – liczby walorów także ten, że jest niezmiernie inspirująca. Ktoś, kto ceni naturę – czyli nie oślepił go jeszcze „geniusz” cywilizacji – odkrywa w sztuce Chomiczewskiego aurę pozwalającą na kontemplację, na rozrachunek z samym sobą i ze światem, z Wszechświatem. Czy to nadinterpretacja? Skoro utwierdzam się coraz bardziej w przekonaniu, że malarstwo Chomiczewskiego jest wysoce humanitarne: pełne liryzmu, bez którego człowiek staje się drewnianą figurą, pełne sugestywnych znaków sprawiających, że pytamy: kim jestem, dlaczego tu, skąd? Owe niemal ontologiczne odniesienia są dla nas ważne i są nam zarazem przyjazne.

Amerykański poeta Jeffers uważał Naturę za Boga. Nie ma w tym bluźnierstwa – Natura jest wszak czyimś dziełem… A czyż najważniejsze i pełne literackiej urody Księgi nie niosą porównań zaczerpniętych głównie z przyrody? Jest tam ziarno gorczycy, cedry Libanu, gaje oliwne, i roje gwiazd, które modlą się w granatowej ciszy o słońce przed swoim wygasaniem. Otóż tak – malarstwo Chomiczewskiego jest apoteozą przyrody; jest składanym jej nieustannym hołdem. To malarstwo mistyczne. W tym miejscu nawet lekko niestosowne jest dodawać, że to malarstwo warsztatowo bliskie doskonałości, jeśli doskonałość jest tęsknotą do ideału.

Tak, mają rację krytycy sztuki (w tym Jerzy Madeyski, świetnie w swej trafności wskazujący na artystyczne parantele Chomiczewskiego): tak, Stanisław Chomiczewski jest równy wspomnianym na początku Mistrzom: Kossakom, Stanisławskiemu, Chełmońskiemu.

Jan Tulik

Informator do wystawy